24 wrz 2016

Rozdział 88

Wciąż miałem jebaną nadzieję, że Thomas wreszcie da mi spokój po tym co dla niego zrobiłem. Naprawdę chciałem móc być wolny i nie widzieć go już nigdy więcej. Czy o tak dużo proszę? Zrobiłem wszystko co chciał. Obiecał mi, że to wszystko się skończy, jeśli zabiję Stylesa. Zrobiłem to i co z tego mam? Gówno. Na dodatek przez tego chuja jestem w poważnych kłopotach. Nie dość, że prawdopodobnie policja ciągle zajmuje się sprawą zabójstwa Harry'ego i szuka sprawcy to jeszcze muszę ukrywać prawdę przed bliskimi. Narobiłem sobie niezłego chujostwa i dopiero teraz powoli zdaję sobie z tego sprawę. Nienawiść do Stylesa tak mnie zmieniła, że już nawet nie poznaje samego siebie. Nigdy nie myślałem, że posunę się do takich okropnych rzeczy.
- Tego szukasz? - kontynuował Thomas, pokazując mi kluczyki od mojego samochodu, które trzymał w swoich dłoniach.
- Włamałeś mi się do domu? - spytałem już lekko zdenerwowany.
- Cóż, nie było trudno. Następnym razem, staraj się sprawdzać czy wszystkie okna masz zamknięte zanim postanowisz wyjść z domu.
- Dzięki za radę - wymamrotałem - Daj kluczyki.
- Pozwól, że zanim to zrobię, przeprowadzę z tobą małą rozmowę na temat jednej rzeczy, która ostatnio ciągle trapi moje życie - podszedł do mnie bliżej.
-  Nie mam czasu na słuchanie tego co masz mi do powiedzenia - chciałem zabrać swoje kluczyki jednak cofnął rękę do tyłu.
- Radzę ci mnie posłuchać, zwłaszcza jeśli jest to o dziewczynie, którą kochasz - zagroził.
- Czego znów ode mnie chcesz? Chcesz mnie po raz kolejny szantażować, że coś jej zrobisz?
- Jeszcze nawet nie wytłumaczyłem ci powodu dlaczego tu jestem, a ty już swoje.
- Daruj sobie to wszystko, Thomas. Mam dość tego, że pomimo iż zabiłem Stylesa, ty nadal wpierdalasz się w moje życie. Daj mi żyć człowieku.
- Chciałem dać ci to czego chcesz, ale niestety nie mogę - nie wiedziałem do czego zmierza - Bo nie powinno się dawać fałszywcom tego co chcą, prawda?
- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj, że nie wiesz palancie. Myślałeś, że nie dowiem się o tym co spotkało Vanessę? - jego twarz była dokładnie na przeciwko mojej - Że była w ciąży ze Stylesem? Że ma z nim kurwa dziecko? - warknął zły.
- Jak się o tym dowiedziałeś?
- Sądzisz, że zdradzę ci swoje źródło? - denerwowało mnie jego spokojne zachowanie.
- Kto ci o tym powiedział? - lekko podniosłem głos.
- Nic nie jesteś w stanie przede mną ukryć, Chris. Wystarczyło tylko trochę czasu bym odkrył to, co przez kilka miesięcy przede mną ukrywałeś - złapał ręką moją szczękę - Nigdy więcej nie waż się już tego robić. Jeśli to zrobisz, skończę z tobą tak jak to powinienem zrobić już dawno. Zrozumiano?
- Zrobiłem to dla dobra Vanessy. Nie chcę byś zrobił krzywdę niewinnemu dziecku - od razu mnie puścił po mojej wypowiedzi.
- Czemu uważasz, że zrobię krzywdę dziecku?
- Bo cię kurwa znam i wiem jaki jesteś!?
- Chcę dać wam wszystkim spokój. Uwierz mi, serio chcę. Styles nie żyje, a to na tym mi najbardziej zależało. Nic innego się teraz nie liczy, dlatego nie mam zamiaru zabijać tego dziecka. Dopóki Vanessa nie stanowi żadnego zagrożenia, nie ma potrzeby bym to zrobił.
- Czyli co? Chcesz mi powiedzieć, że dajesz sobie na luz z tym co robisz?
- Nie zapędzajmy się za daleko - mówił - Mam zamiar tylko wyjechać gdzieś na pewien czas i odpocząć od tego miasta. Obiecałem tobie i Vanessie kilka rzeczy, więc muszę dotrzymać danych słów. Los Angeles to już nie miejsce dla mnie, FBI wciąż mnie szuka.
- Naprawdę dasz nam spokój? - spytałem spokojnie.
- Wszystko skończone, Chris. Moja misja dobiegła końca, nie mam już po co robić wam krzywdy. Jestem człowiekiem sprawiedliwym.

*Perspektywa Vanessy*

~ Kilka miesięcy później ~


Dzisiaj mija dokładnie pół roku od narodzin Lily. Sześć cudownych miesięcy od zostania matką. Nie sądziłam, że macierzyństwo może być tak wspaniałe. Mała rosła tak szybko. Lily potrafiła sprawiać mój dzień lepszym, nawet jeśli miałam zły humor. Tak bardzo byłam z nią zżyta.
Dziś także nadeszła okazja by móc wreszcie wrócić do pracy. Postanowiłam, że to jest ten czas by zacząć w końcu zarabiać na siebie i Lily. Musiałam nas utrzymać, a wiem, że im więcej dni zostanę w domu z dzieckiem, tym bardziej nie będę miała żadnych pieniędzy, a przecież rachunki same się nie zapłacą. Nie miałam siły pożyczać pieniędzy od nikogo, dlatego podjęłam taką decyzję.
- Jesteś pewien, że dasz sobie z nią radę? - spytałam Jonathana, który bawił się z małą na kanapie w salonie.
- Vanessa to tylko pięć godzin.  
- Wiem, ale dla mnie to pierwszy raz kiedy zostawiam dziecko z kimś innym. Po prostu się martwię.
- Dam sobie radę. Myślisz, że jestem na tyle głupi by nie wiedzieć jak obsługiwać się z dziećmi?
- Znając ciebie to wszystko jest możliwe.
- Nie potrafisz mi zaufać.
- Owszem, nie potrafię, ale taka już jestem - uśmiałam się, pakując telefon i portel do torebki.
- Nie zapomnij wziąć tych dokumentów o które ojciec cię prosił. Są w kuchni. 
- Szlag, zapomniałabym - przeklnęłam pod nosem.
- Marno to ja cię widzę dziś w tej pracy - powiedział, podchodząc do mnie z dzieckiem na rękach.
- Och, po prostu stresuje się w pierwszy dzień po tak długim czasie.
- Ogarnij się kobieto - szturchnął mnie - Co nie Lily? Niech ta mama się w końcu ogarnie - mała uśmiechała się do mnie, trzymając palce w buzi. 
- Mama się boi zostawić swoja kruszynkę z nieodpowiedzialnym wujkiem - ucałowałam dziewczynkę w policzek.
- Obrażasz mnie! - zaśmiał się - A teraz tak na serio. To nie było miłe.
- Nie miało być - wystawiłam mu język.
- No idź już, bo serio się spóźnisz. 
- Dobrze, dobrze już idę. Wszystko ci napisałam na kartce w kuchni. Jakby coś się działo lub czegoś byś nie wiedział to dzwoń. Będę pod telefonem.
- Będę wiedział, do zobaczenia.
- Papa - pomachałam mojej dziewczynce, po czym opuściłam dom.

~*~

Zatrzymałam się pod jednym z największych budynków w Los Angeles, który należał do mojego ojca. Spojrzając na zegarek, zorientowałam się, że za dokładnie pięć minut rozpoczynam pracę. Szybko zabrałam potrzebne rzeczy z pojazdu i biegiem ruszyłam w stronę wejścia. Gdy tylko znalazłam się w środku, moją uwage przykuła dziewczyna stojąca za recepcją. 
- Dzień dobry. Nazywam się Vanessa McClain. Czy zastam może mojego ojca Roberta McClain w jego gabinecie? 
- To pani jest córką Pana McClain? O mój boże, miło mi panią poznać. Jestem Cheryl. 
- Mi również miło - uśmiechnęłam się do kobiety - Możemy mówić sobie po imieniu?
- Jasne, oczywiście.
- Od kiedy tu pracujesz, jeśli mogę spytać?
- Zostałam tu zatrudniona dwa tygodnie temu.
- I jak ci się podoba?
- Jest wspaniale. Cała ekipa jest super miła, a twój ojciec, doskonałym szefem.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Przepraszam jeśli ujmiesz to pytanie za nieodpowiednie, ale pracujesz tu? Nie widziałam cię tu wcześniej.
- Byłam na zwolnieniu macierzyńskim, dopiero dziś wróciłam - odpowiedziałam na co kiwnęła głową - Będę lecieć, czas pracować. Porozmawiamy później na przerwie.
- No dobrze, do zobaczenia później.

Ruszyłam w stronę korytarza, mijając zapracowanych pracowników firmy. Mój ojciec zawsze zatrudniał ludzi z najlepszym wykształceniem, jeśli chodzi o tą branżę. Czułam się trochę dziwnie ze względu na to, że nie miałam żadnego pojęcia o rzeczach, które się tu robi.
Otworzyłam drzwi od gabinetu na których widniała wyraźna tabliczka z imieniem i nazwiskiem mojego ojca i weszłam do środka, zastając mężczyznę za biurkiem.
- Jesteś słońce, w samą porę - uśmiechnął się do mnie, wstając na nogi ze skurzanego fotela.
- Cześć tato - ucałowałam ojca w policzek - Jak się masz?
- A całkiem dobrze. Trochę zabiegany dzień, ale daję radę. Cieszę się, że przyszłaś na czas. Mam masę roboty papierkowej. Nie wyrabiam - zaśmiał się.
- Papierkowa robota to wszystko na dziś?
- Właśnie, zapomniałbym! Zaraz mamy spotkanie z firmą kanadyjską! Trzeba przygotować dokumenty.
- Gdzie one są?
- Mam je, ehm, tu. Są w tej szafce - wskazał palcem - Spakuj je do teczki, musimy już iść.
- To wszystko co nam potrzeba?
- Tak, chodź szybko - mężczyzna ubrał na siebie swoją czarną elegancką marynarkę, po czym wyszliśmy z pomieszczenia, kierując się korytarzem do wyznaczonego miejsca.
- Cheryl, przynieś wszystkie dokumenty przysłane od japończyków do sali konferencyjnej - poprosił brunetkę na co ona bez wahania zaczęła wykonywać polecenie.

Nie byłam dobrze przygotowana, teraz tym bardziej nie. Jak ja sobie miałam poradzić na tym spotkaniu? Gdyby choć trochę mnie przygotował, albo powiedział wcześniej, to na pewno jakoś bym się sama przygotowała. Musiałam się jakoś uspokoić. Wdech, wydech, wdech, wydech. Pan McClain... znaczy mój ojciec, szlag, otworzył przede mną spore, mahoniowe drzwi. Weszliśmy do dużego pomieszczenia gdzie czekali już na nas goście. Na środku stał długi, ciemno-brązowy stół, a po jego bokach rozstawione krzesła tego samego koloru. Pokój był ciemny ze względu na brązową farbę, dodatkowo na podłodze został rozłożony brązowy dywan. Brązowy był chyba tutaj bardzo lubiany. Ojciec usiadł na honorowym miejscu
gdzie zaczął wyjmować z teczki różne papiery, które miały służyć mu w spotkaniu. Ja siedziałam dokładnie obok niego, nerwowo splątając ze sobą palce. Mój wzrok szybko ulokowałam na gości.

- Witam wszystkich, miło mi państwa poznać - ojciec rozpoczął swoją przemowę - Zebraliśmy się wszyscy tutaj by omówić plany przyszłościowe naszych obu firm. Jak już państwo wiecie, podjęliśmy współpracę z japońską firmą Hitachi Zosen Corporation, która jako pierwsza chce nam pozwolić na dostęp do większych możliwości, jeśli chodzi o kontynent Azjatycki. Mamy szansę współpracować z takimi krajami jak Chiny, Korea Północna czy Południowa co wzbogaci nas o ponad czterdzieści milionów dolarów. Moja asystenka Vanessa przekaże dokumenty w których będziecie państwo mogli zobaczyć na jakich zasadach nasze firmy będą prosperować na japońskim rynku. Jakieś pytania? - mężczyzna kiwnął głową w moją stronę by dać mi znak. Wyciągnęłam odpowiednie papiery i rozdałam wszystkim zebranym tutaj.
- Panie McClain? Na jakiej zasadzie oba nasze kraje podzielą się sumą, płynącą z japońskiego rynku?
- Wciąż trwają ustalenia dotyczące spraw pieniężnych. W najbliższym czasie mam zamiar spotkać się z prezesem państwa firmy i ustalić to - po chwili do sali weszła Cheryl, podając mojemu ojcu dokumenty o które prosił.
Goście przez cały czas nie przestawali zadawać pytań. Coś czułam, że to będzie długi dzień.

~*~

Po dwóch godzinach z pietnaście minutową przerwą, spotkanie się zakończyło. Pomimo iż było to moje pierwsze wyzwanie, już czułam się zmęczona, a jeszcze czekała mnie przeklęta praca papierkowa. Niby zostało mi trzy godziny by wrócić do domu i ucałować moją córkę, ale nie miałam pojęcia, ile zajmie mi poskładanie tych wszystkich papierów. Być może godziny pracy się wydłużą.

Usiadłam za biurkiem w gabinecie mojego ojca, sortując dane materiały do odpowiednich teczek, gdy on w tym czasie musiał wyjść do jednego ze swoich pracowników by omówić jedną rzecz. Miałam chwilę spokoju dla siebie co pozwoliło mi na sprawdzenie komórki. Wyciągnęłam urządzenie z torebki by sprawdzić czy mam jakiekolwiek połączenie albo wiadomość od brata. Nic. Wciąż gdzieś w środku bałam się, że Jonathan z czymś sobie może nie poradzić jeśli chodzi o dziecko. W końcu matki boją się o swoje dzieci.
- Hej, przeszkadzam? - spytała nagle Cheryl, wychylając się za drzwi.
- Ależ nie, wejdź.
- Jak tam ci idzie?
- Gdyby nie to długie spotkanie, byłoby lepiej - uśmiechnęłam się.
- Musisz się przyzwyczaić - usiadła na rogu biurka.
- Tak wiem. To zresztą dopiero pierwszy dzień.
- Wiesz, firma twojego ojca wymaga bardzo dużo od pracowników.
- Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego chce pokazać, że jestem dobra w tym co robię.
- Nie musisz tego pokazywać. On to wie - posłała mi uśmiech.
- Jak ty to robisz, że potrafisz pocieszać ludzi tak szybko? - obie się uśmialiśmy.

~*~

Dochodziła godzina czternasta w południe co wskazywało mój czas powrotu do domu. Posprzątałam wszystko to co miałam posprzątać i zabierając swoje rzeczy, wyszłam z gabinetu. Pożegnałam się z pracownikami jak i ojcem, którego udało mi się złapać w korytarzu i udałam się w stronę wyjścia. Jednak zanim ruszyłam do samochodu, moją uwagę przyciągnął Chris, stojący po drugiej stronie ulicy z bukietem różnorodnych róż. Zaskoczona, przeszłam na druga stronę, chcąc dowiedzieć się, dlaczego on tu jest.
- Chris? Co ty tu robisz? - uśmiechnęłam się, widząc jak bardzo cieszy się z mojej obecności.
- Chciałem ci zrobić miłą niespodziankę za przetrwanie pierwszego dnia w pracy - uśmiał się, podając mi bukiet.
- Są śliczne, dziękuję. Nie spodziewałam się takiej niespodzianki.
- A to jeszcze nie wszystko.
- Co ty kombinujesz? - cały czas chichotałam.
- Pojedziesz ze mną w pewne miejsce? Chciałbym ci coś pokazać - zapytał.
- Chciałabym, ale zostawiłam Lily z Jonathanem i trochę się boję, że mój braciszek nie daje sobie już rady.
- Och, nic mu nie będzie. Jedź ze mną, proszę. Spodoba ci się, zobaczysz.
- A co z moim samochodem? 
- Odwiozę cię tu z powrotem, obiecuję - położył swoją dłoń na klatce piersiowej.
- No dobrze, zgoda.
- Dziękuję. Obiecuję, że nie pożałujesz - złapał moją dłoń, splątając nasze palce, po czym poprowadził mnie do swojego pojazdu.

~*~

Podjechaliśmy do miejsca, które znajdowało się jakieś osiem kilometrów za miastem. Z oddali było już widać błękitną wodę oceanu oraz kawałek jakiejś wyspy. Chris zjechał z piaszczystej ścieżki, zatrzymując za chwilę swój samochód przy białym ślicznym domku. Wyszłam z pojazdu, rozgladając się po okolicy. To miejsce zapierało dech w piersiach. 
- Kupiłem w tym miejscu parterowy dom. Od paru lat oszczędzałem pieniądze by móc go kupić.
- Tu jest naprawdę cudownie. J-ja nie wiem co powiedzieć, jestem oczarowana - śmiałam się.
- Pozwolisz, że pokażę ci mieszkanie od środka, a potem przejdziemy się po plaży? - spytał, wyciągając dłoń w moją stronę.
- Z przyjemnością - uśmiechnęłam się, splątając nasze palce po raz kolejny. Brunet otworzył piękne białe drzwi swoim kluczem, po czym wpuścił mnie do środka jako pierwszą. Dom nie był zbyt duży, ale jego rozkład w środku bardzo mi się podobał. Salon, dwa pokoje, łazienka, kuchnia i basen. Jak dla Chrisa to domek idealny. 
- Planuje zrobić tu przemeblowanie, ale na razie nie mam wystarczająco dużo pieniędzy by to zrobić.
- Wszystko w swoim czasie, nie musisz się z tym śpieszyć. I tak jest pięknie.
- Chciałem stworzyć tutaj taki swój kąt. Mam zamiar się tu przeprowadzić jak już wszystko będzie gotowe. Wiesz, zdala od tego całego zamieszania co się dzieje w mieście.
- To wcale nie głupi pomysł. Gdybym mogła, sama bym znalazła sobie dom w takim cichym miejscu.
- Zauważyłaś, że życie czasami jest niepewne? - szybko zmienił temat spytał gdy wyszliśmy z powrotem na zewnątrz, kierując się na ścieszkę piaszczystą, prowadzącą na plażę.
- Co masz na myśli?
- Dlaczego gdy człowiek zawzięcie do czegoś dąży, tak naprawdę skazany jest na porażkę? Wszystko co robię, jest złe. Mój własny ojciec oskarżył mnie za podzielenie rodziny. Mój szef prawdopodobnie wywali mnie z pracy, a twoi przyjaciele pomimo iż staram się poprawić nasze relacje i tak mnie nienawidzą. Mam ochotę uciec, schować się gdzieś, bo już mam dość słuchania tego jak bardzo złym człowiekiem jestem.
- Nie mów, tak o sobie. To nie twoja wina, że wszystko obraca się przeciwko tobie. Bądź szczęśliwy z tego czego dokonujesz. Nie przejmuj się tymi, którzy za wszelką cenę chcą wywrócić twoje życie. Nie powinieneś zawracać sobie głowy takimi ludźmi. Nie zależy mi na tym by moi przyjaciele cię polubi. Nie oczekuje również od ciebie, że ich polubisz. Po prostu bądź sobą.
- To trudne. Naprawdę chcę się zmienić, być lepszym człowiekiem, ale nie potrafię.
- Po co masz się zmieniać? Dla kogo?
- Dla ciebie. Chcę się zmienić dla ciebie. Nie jestem tym chłopakiem, którym kiedyś byłem. Wiem, że się zmieniłem i nie akceptujesz tego zbyt dobrze.
- Nie chcę byś się zmieniał. Nie potrzebujesz zmian ani ja nie potrzebuję zmian w tobie - usiedliśmy na piasku, podziwiając odbijające się od brzegu fale - Lubię cię takim jakim jesteś.
 
Zapadła pomiędzy nami cisza. Żadne z nas nic nie mówiło, nikt nie wiedział co powiedzieć. Oboje podziwialiśmy raj w którym się znajdowaliśmy.
- Czy kiedykolwiek myślałaś o swojej przyszłości? - zmienił szybko temat - Jak to teraz będzie wyglądać? Zastanawiałaś się nad tym?
- Przyszłość nigdy nie jest pewna. Nigdy nie wiesz co nagle stanie na twojej drodze. Na razie sama nie wiem co robić. Chcę pierw wychować Lily, później wszystko samo przyjdzie.
- A miłość? Nie chcesz ponownie móc się zakochać?
- A jest dla mnie szansa bym mogła kogoś pokochać? Kto ze chcę dziewczynę z dzieckiem?
- Na pewno znajdzie się ktoś, kto pokocha cię i zaakceptuje Lily. Są przecież takie związki.
- Ale to trudne. To cholernie trudne pokochać kogoś po stracie tej jedynej osoby z którą wierzyłam, że będę na zawsze - wytarłam łzy.
- Harry nie był jedynym, który mógł dać ci szczęście. Są ludzie, którzy mogą uszczęśliwić cię bardziej niż on, tylko ty tego nie zauważasz.
- Masz na myśli siebie? Mówisz o sobie?
- Vanessa, nie rozwijajmy tego tematu, proszę. Nie mówię tu o sobie. Nie oczekuję od ciebie tego, że mnie pokochasz. Chcę byś była szczęśliwa, by ten ktoś dał ci szczęście na jakie ty i Lily zasługujecie.
- Myślisz, że jest dla mnie szansa?
- Oczywiście, że jest. Jesteś piękną, inteligentną, troskliwą, czasami nieśmiałą, oryginalną kobietą na którą każdy facet by spojrzał. Otwórz uczucia, nie wyłączaj ich. Poczuj to co czułaś przy Harrym, czyli miłość. Poczuj ją - odrzekł.
- Nie mogę. Nie mogę o nim zapomnieć, Chris. On-on ciągle mi się śni. Nie mogę przestać o nim myśleć, on jest wszędzie. Lily jest nawet tak bardzo podobna do niego.
- Musisz to pokonać, walcz. Przezwyciężaj swoje myśli, spraw by przestały cię krzywdzić.
- Nie potrafię tego zrobić sama. Muszę udać się do psychologa - przetarłam dłońmi, twarz.
- Nie. Pomogę ci - odparł nagle.
- Co?
- Pomogę ci zapomnieć o nim.
- Jak? Jak chcesz to zrobić? - spytałam.
- Potrzebujesz bliskości, więc ja nią będę.

*Perspektywa Ryana*

Mój wzrok uniósł się w kierunku nadjeżdżającego samochodu, który właśnie wjeżdżał na parking, należący do znanego wieżowca McClain Corporation. Siedziałem w swoim pojeździe i wyczekiwałem na tą jedną osobę, która od pewnego czasu ciągle mieszała mi w myślach. Tą osobą była Vanessa. Wielka miłość niezapomnianego Harry'ego Stylesa. Od niedawna zaczęła interesować mnie jego kobieta. Jaki ma charakter, czym się zajmuje i te sprawy. Udało znaleźć mi się zdjęcie, które kiedyś Thomas zrobił jej i Stylesowi za czasów gdy jeszcze byli razem. Nie żeby coś, ale ich życiowa historyjka na serio mnie zaciekawiła. Miałem mnóstwo dokumentów z życia ich obojgu, więc można byłoby powiedzieć, że wiem o nich całkiem sporo.

Pomimo iż sprawdziłem wszystkie materiały dotyczące Vanessy, które tylko mieliśmy, ta kobieta naprawdę sprawiła, że miałem ochotę poznać ją jeszcze bardziej. Chciałem móc wiedzieć dlaczego była dla Stylesa tak ważna. Co ona ma takiego, że go tak do niej ciągnęło? Nie miałem złych zamiarów jeśli chodzi o nią. To nie w moim stylu, bawić się w niejakiego Thomasa Wilda, szalonego pojeba, który szukany jest przez FBI we wszystkich stanach. Vanessa była po prostu moim celem. Moją przyszłą zdobyczą, którą w krótce będzie moja.



Od autorki: 3 tygodnie od dodania poprzedniego rozdziału, a ja przy dzisiejszym pisaniu mam totalne zatrzymanie umysłu. Nie potrafiłam się skupić, co prawdopodobnie spowodowało nie tak dobrym rozdziałem na jakiego oczekiwałam. Jeden wielki bałagan. Przepraszam. Trochę trudno się obudzić po tak ciężkim tygodniu. 

Następny rozdział już w następną sobotę! Obiecuję, że numer 89 będzie lepszy ;)
Do następnego x

1 komentarz:

  1. Ej no, nie przejmuj się :) Każdemu może się zdarzyć chwilowe "zawieszenie", a przecież jak na razie dodajesz długie i ciekawe rozdziały co najmniej raz w miesiącu. Dla niektórych autorów rozdział na 6 miesięcy jest satysfakcjonujący i wystarczający, a Ty stawiasz sobie poprzeczkę znacznie wyżej! Dalej nie mogę się otrząsnąć po śmierci Harry'ego, a Chris wpakował się w niezłe gówno. Współczuję Van, gdy pomyślę sobie, że pewnie dowie się o tym, że przyjaciel zabił jej ukochanego. Rola Jonathana jako wujka małej jest taka urocza ^^ No po prostu rzygam tęczą 🌈🌈🌈 Nie trać wiary w siebie, to opowiadanie i swoim czytelników. Kocham xx

    OdpowiedzUsuń